Legenda o dzwonie, co miał litościwe serce
Kiedy dzwony rozkołyszą się na kościelnej wieży, ich głos słychać w każdej chacie. Zapraszają ludzi do wspólnej modlitwy, do wspólnej zabawy na weselach i chrzcinach, do wspólnego smutku po śmierci bliskich. Dzwony, tak jak ludzie mają serca. Cieszą się, gdy młodej parze na ślubnym kobiercu ksiądz związuje stułą ręce i płaczą, gdy odchodzi na zawsze dobry człowiek...
Kiedy dzwony rozkołyszą się na kościelnej wieży, ich głos słychać w każdej chacie. Zapraszają ludzi do wspólnej modlitwy, do wspólnej zabawy na weselach i chrzcinach, do wspólnego smutku po śmierci bliskich. Dzwony, tak jak ludzie mają serca. Cieszą się, gdy młodej parze na ślubnym kobiercu ksiądz związuje stułą ręce i płaczą, gdy odchodzi na zawsze dobry człowiek. Zawieszone wysoko nad ziemią widzą, co złego i dobrego dzieje się w całej okolicy . Patrzą na narodziny kolejnych pokoleń parafian i ich przemijanie. Są strażnikami czasu i miejsca. Ta historia wydarzyła się bardzo dawno temu, gdy kościół w Kwakowie był ewangelicki, a jego pastorem został młodziutki Rudolf Oskar Comnick. Młody pastor bardzo dbał o swój kościół i był wyjątkowo skrupulatny w wypełnianiu posług duszpasterskich. Lubił swoich parafian i zawsze wiedział, kto chory i do kościoła przyjść nie może, komu w zmartwieniu trzeba nieść pociechę, kogo upomnieć, a kogo pochwalić. Grudzień Roku Pańskiego 1892 był okropnie ciężki. Mrozy i śnieżyce nawiedzały Kwakowo tak często, jakby się Panu Bogu zapasy zimna wyczerpać nie mogły. Pastor Rudolf nie lubił takiej pogody, bo wielu parafian w domach więziła i do kościoła na mszę dotrzeć nie mogli. Modlił się w skupieniu o to, by mróz zelżał i ludziom dał wytchnienie. Wielkimi krokami zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, pierwsze jaki młody duchowny miał spędzić w Kwakowie. Cieszył się na te święta i pełen był niepokoju, bo śnieżyce ani myślały odejść ze wsi. Pastor rozmyślał o wielu sprawach. Także o największym z trzech kościelnych dzwonów, który wprawiał go w zadumę. Wydawało się Rudolfowi, że dzwon zna jego myśli i gdy zamierza pociągnąć za sznur, by wsi obwieścić chrzciny nowego członka parafii, dzwon uprzedza jego rękę i już dźwięczy , zanim się na dobre rozkołysze. Gdy trzeba zadzwonić na mszę żałobną , olbrzym opiera się i przed rozkołysaniem broni. Takie myśli przychodziły pastorowi do głowy , i ani się obejrzał jak zaczął do dzwonu gadać. Objaśniał, kto żenił się będzie, a kto za mszę w niedzielnej intencji zapłacił. Zajrzał nawet pastor do księgi kościelnej, by dzieje swojego olbrzyma poznać. Kanciastymi literami, jego poprzednik sprzed prawie dwóch wieków , Christoph Brauer napisał, że wielki dzwon kwakowskiego kościoła ważący 632 kg, został odlany w Gdańsku w 1712 roku, a na jego powierzchni ludwisarz wyrył po wsze czasy inskrypcję:
Fudit me Benjamin Wittweck anno 1712.
BASIN FORMAT: GANTVS AFFVNDITE SACROS
Pectore iam loto sacras cantabimus odas funera plangemus; venia nunc ed est.
Jacob Caspar von Wobeser, Jakob Eccard von Wobeser, Christoph Brauer – pastor, Erdmann v. Massow.
Ponad 180 lat śpiewał dzwon tak pięknie, jakby miliony skowronków w jednej chwili koncertować zaczęły, albo jakby kryształy uderzając o sobie czystą melodię grały. Stawali ludzie zasłuchani w jego pieśń i posłusznie ulegali śpiewnemu nawoływaniu.
Dumał o tym wszystkim pastor ,siedząc w ciepłej kuchni i czekając na ustanie śnieżycy.
Wreszcie nadszedł dzień Wigilii. Przejęty i zdenerwowany pastor ,od rana sobie nie mógł znaleźć miejsca. O godzinie dziesiątej pociągnął za sznury dzwonu, by wiernych wezwać na mszę. Ale jakież było jego zdziwienie, gdy wielki dzwon wydał chropawy głos, a później zaśpiewał z takim lamentem i żalem, aż wszyscy parafianie bać się poczęli, że nieznane nieszczęście ogłasza. Szarpał pastor Rudolf za sznur, a dzwon nieodmiennie lamentował i skrzeczał. Wreszcie zdenerwowany pobiegł do kościoła, by się do mszy przygotować. Niewielu wystraszonych parafian pojawiło się w kościele. Zawieja śnieżna i mróz, jakiego najstarszy mieszkańcy nie pamiętali, zatrzymał wszystkich, którzy poza wsią mieszkali. Skupili się w gromadkę przy ołtarzu i z niepokojem czekali, jakie nieszczęście im w Wigilię pastor obwieści. A Rudolf Comnick nic o żadnym nieszczęściu nie wiedział, ale czuł, że dzwon nie kłamie i coś złego się parafii stało. O żadnej śmierci, czy chorobie nie słyszeli także nieliczni parafianie, którzy stawili się w kościele. W markotnych humorach rozeszli się do domów, czekając na głos dzwonu wzywającego wiernych na wieczorną mszę. A kwakowski dzwon tak strasznie lamentował, że ludzie w oknach zaczęli wystawiać święte obrazy, by zło niewiadome odgonić. Przerażony pastor zaczął wędrować od domu , do domu sprawdzając, co też takiego mogło się przydarzyć, że dzwon tak fałszuje i tonem płaczliwym dzwoni. Obszedł całą wieś i przyczyny nie znalazł. Następnego dnia planował pójść do Kruszyny, a później do Lulemina i Lubunia. Markotny spać się położył, bo nie tak sobie pierwszą Wigilię w parafii wyobrażał. O północy zbudziło go dziwne światło. Podszedł zaintrygowany do okna i zobaczył, że w kościele jest zupełnie jasno. Nagle otworzyły się kościelne wrota i do środka weszła, otulona w białe szaty kobieta, trzymającą w objęciach malutkie dziecko. Pastor patrzył jak szła w stronę ołtarza, nie dotykając ziemi. Przed ołtarzem klęknęła na kolana i trwała chwilę zatopiona w modlitwie. Wydawało się pastorowi, że słyszy
jej głos:
- Ratuj nasze dusze, Panie!
Kim jest ta kobieta i dlaczego w kościele jest tak jasno! – zawołał duchowny i rzucił się ku drzwiom. Ale kiedy dotarł do kościelnych drzwi, okazały się one zamknięte, a dookoła była ciemna pustka. Tylko świszcząca śnieżyca śpiewała swoją, złowrogą pieśń. Kobiety nigdzie nie było widać. Pastor modlił się do świtu, a kiedy pierwsze promienie słońca przedarły się przez śnieżne chmury, ruszył do kościoła. Pociągnął za sznur dzwonu, ale olbrzym zachrypiał tylko i zamilkł. Pozostałe dzwony jakby mu się podporządkowały i lękliwie zawołały, że pora na świąteczną modlitwę. Rudolf opisał parafianom kobietę w bieli, dla której drzwi kościoła się same otwarły. Był przekonany, że milczenie dzwonu ma z tym wydarzeniem jakieś powiązanie. Jednak nikt takiej kobiety nie znał. Następnego dnia śnieg przestał padać, a wichura zelżała. Pastor chodził od domu do domu i szukał rozwiązania zagadki nieznanej kobiety w bieli. Ale nikt o niej nie słyszał. Późnym popołudniem ruszył drogą w stronę rzeki. Na skraju lasu , tuż przy drodze , siedziała pod drzewem skulona kobieta, zasłaniająca chustą malutkie dziecko. Podbiegł do niej pastor, potrząsnął za ramię, ale kobieta była zimna jak kamień. Dziecko także było zimne jak sopel lodu.
- Zamarzła biedna na drodze w wigilijną noc- pomyślał oszołomiony pastor.…- nie dotarła do wsi , a dzwon o jej nieszczęściu wiedział… Zrozumiał nagle Rudolf, czemu duch niewiasty z dzieckiem na ręku o ratowanie duszy w kościele prosił.
- Będę się o zbawienie waszych dusz modlił!- obiecał. Przybity cudzym nieszczęściem wracał do Kwakowa, by konia z wozem zamówić i zamarzniętym godny pochówek sprawić.
A wielki dzwon kościelny zamilkł na dobre. Wezwany z Berlina –Zehlendorfu ludwisarz Gustaw Collier stwierdził, że serce dzwonu pękło i nie da się pęknięcia naprawić. Mijały dni i miesiące . Popsuty dzwon ciągle przypominał mieszkańcom o tym, że nieszczęsna kobieta zmarła niedaleko ich domostw, nie doczekawszy ratunku . Najbardziej głosu wielkiego dzwonu brakowało pastorowi. Posmutniał mocno, przygarbił się.
Pewnego dnia do Kwakowa przyjechało trzech mężczyzn ze Słupska, którzy złożyli starszemu gminy propozycję kupienia popsutego dzwonu za bardzo intratną kwotę. Po wielkiej naradzie, postanowiono dzwon sprzedać. Ośmiu ludzi zdejmowało go z wieży i ładowało na wóz. Nieswojo było krakowianom, że ich wiekowy przyjaciel zostanie wywieziony, ale pocieszali się myślą, że odleją za zdobyte pieniądze nowy dzwon do kościelnej wieży. Konie ruszyły sprzed kościoła dość szybko, ale im bardziej się oddalały od centrum wsi, tym wolniej jechał wóz ,a konie jakby się zapadały na utwardzonej drodze. Kupcy zażądali jeszcze dwójki koni, by wóz szybciej jechał. Nie na wiele to się zdało, bowiem wóz z dzwonem stawał się coraz cięższy, a kiedy do granicy wsi dojechał, konie stanęły dęba, bo nie mogły ruszyć dalej. Dołożono jeszcze dwójkę koni, jednak wóz ani drgnął. Pastor Comnick zwrócił kupującym pieniądze i powiedział:
- Miejsce dzwonu w Kwakowie, on nigdzie dalej nie pojedzie!
Dzwon został w Kwakowie. Rada kościelna zebrała pieniądze i postanowiła jeszcze raz dzwon odlać, tak by pięknym dźwiękiem współbrzmiał z dwójką mniejszych dzwonów. Podjął się tego zadania ludwisarz Collier. 24 grudnia 1894 roku, po raz pierwszy parafianie mieli usłyszeć dźwięk odlanego przez niego 400 kilogramowego dzwonu. Zawieszono go na wieży w Wigilię , a kiedy nastał ranek, pastor Rudolf Comnick pociągnął za sznur i popłynął czysty jak kryształ dźwięk, który unosił się nad domami i słychać go było daleko, daleko… A na pamiątkę niezwykłych wydarzeń, na płaszczu spiżowego dzwonu ,wyryto inskrypcję:
„ Czuwajcie, bo nie znacie dnia ani godziny, w której przyjdzie Jezus Chrystus – Człowieczy Syn”.
Po dziś dzień stuletni dzwon kryształowym dźwiękiem woła wiernych na mszę.
Towarzyszy im w radościach i smutkach, bo dzwony tak jak ludzie- mają serca!