Czarcia zapłata
Czary, podziemne fluidy, a może wiatry , które tu od wieków miały tutaj swoją tajemną przystań powodowały, że w Sycewicach co roku rodziły się dzieci z niezwykłą do muzyki smykałką. Umiały wiatrom zabrać przynoszone przez nie ze świata pieśni, umiały podsłuchać ptaki koncertujące na łąkach. Tak działo się przez wieki, zanim telefonia komórkowa, fale magnetyczne i inne nowoczesne siły, nie zakłóciły muzycznych czarów i nie odebrały wiatrom ich śpiewów...
Czary, podziemne fluidy, a może wiatry , które tu od wieków miały tutaj swoją tajemną przystań powodowały, że w Sycewicach co roku rodziły się dzieci z niezwykłą do muzyki smykałką. Umiały wiatrom zabrać przynoszone przez nie ze świata pieśni, umiały podsłuchać ptaki koncertujące na łąkach. Tak działo się przez wieki, zanim telefonia komórkowa, fale magnetyczne i inne nowoczesne siły, nie zakłóciły muzycznych czarów i nie odebrały wiatrom ich śpiewów. Odłóż zatem , czytelniku komórkowy telefon, włącz wyobraźnię i stań na tej, sycewickiej drodze, gdzie wiatry się spotykają. Tą samą drogą pięć, a może i sześć wieków temu wyruszał każdego roku, zaraz po żniwach Iwo Grot. Gdzie szedł ? Jak wszyscy słynni, sycewiccy grajkowie wyruszał w świat, by po skończonych żniwach przygrywać ludziom na weselach , zrękowinach, albo sobotnich spotkaniach przy kuflu piwa, w przydrożnej karczmie. Wielu było w Sycewicach grajków, każdy z nich potrafiłby i na królewskim dworze, ku uciesze słuchaczy, zagrać. Ale nikt we wsi nie potrafił, tak jak Iwo, zagrać na trąbce. W jego grze był szum wody , świst wiatru, śmiech dziecka, płacz deszczu. Kiedy grał - ludzie zamierali w zasłuchaniu, a gdy kończył – ocierali łzy. Był Iwo mistrzem nad mistrzami! Nic więc dziwnego, że gdy żniwa miały się ku końcowi, zjeżdżali do Sycewic karczmarze z wielu miast, drużbowie z wielu wsi. Kłaniali się w pas słynnemu trębaczowi i prosili o to, by dla ich gości zagrać raczył. Iwo szykował się do długiej drogi przed siebie, by grać ludziom na starej , wysłużonej trąbce.
Szedł z miasta do miasta, wyczekiwany przez nowożeńców, poklepywany przyjaźnie po plecach przez karczmarzy. Przygrywał ludziom skocznie- do tańca i spokojnie-do rozmów przy kuflu. Mijał tydzień za tygodniem, a on grał. Myliły mu się twarze i miejsca, bo spamiętać weselników i słuchaczy nie był w stanie. Za pazuchą starannie ukrywał wypełniony monetami trzos. Lubił czasem schodzić z wytyczonej drogi. Wchodził wtedy do wsi, stawał pod oknem karczmy i przyglądał się ludziom. Kiedy widział w nich chęć do tańca i śpiewu otwierał drzwi , wyciągał z zanadrza trąbkę i grał. A gdy po drodze wsi nie było grał wiatrom, ptakom, drzewom , słońcu i księżycowi.
Lato dopalało się zwolna, coraz dłuższe cienie kładły przydrożne drzewa. Iwo coraz częściej myślał o powrocie do domu, tęsknił do gospodarskich zajęć i rodziny.
- Czy krowa się na dniach cielić będzie? - myślał zafrasowany – Czy koń umęczony ciężkimi żniwami już doszedł do siebie? Czy syn najstarszy sieczkarnię naprawił, a najmłodszy czy się do gry na skrzypcach przykłada? … Szedł zatopiony w swoich domowych zmartwieniach
i ani zauważył, że przed nosem, nie wiedzieć kiedy, wyrosła mu wysoka i piękna karczma.
Czerwona cegła na niej, jak wypolerowana, drzwi rzeźbione , jak nie przymierzając, w siedzibie biskupiej, schody marmurowe tak błyszczące , jakby ich setki butów nie wydeptały.
Zagapił się w rzeźbione drzwi Iwo, podziwiając kunsztowną robotę. Wolnym krokiem pod okno podreptał. Przez wielkie szyby zobaczył weselnych gości, którzy się w rytm tańca poruszali, ale grajka nigdzie dojrzeć nie mógł. Nastawił ucha, jednak muzyki nie słyszał. Już miał się ku drzwiom karczmy kierować, gdy one same się otwarły, a u szczytu schodów stanął karczmarz w wielkim, białym fartuchu przepasanym na brzuchu.
- Czemu pod oknem stoisz?- zapytał. – Wejdź do środka! Widzę, że masz trąbkę pod pachą, a weselnym gościom bardzo brakuje muzyki.
- A ile za weselne granie mi karczmarzu zapłacisz?
Zaśmiał się karczmarz chrypliwie, po brzuchu poklepał i mówi:
- Moi goście zapłacą ci tyle, ile jeszcze nigdy w życiu na oczy nie widziałeś! Jednak musisz wiedzieć, że niezwyczajne to wesele i goście niezwyczajni. Jeżeli do świtu grać będziesz pięknie, dostaniesz trzos pełen dukatów!
Zadziwił się Iwo, że za kilka godzin grania ma dostać tyle pieniędzy, ile cała wieś kosztuje.
- Jakże to karczmarzu, tyle dukatów to i książę nie płaci muzykantom!
- Mówiłem ci grajku, że niezwyczajni to goście i niezwyczajne wesele… Jeżeli grania się podejmiesz trzos z dukatami jest twój!
Tysiące myśli trębaczowi przez głowę przeleciało, ale pieniądze wydawały się tak blisko rąk, że koniecznie chciał ich sięgnąć.
- Kim są ci goście, co bez muzyki na sali tańczą?
- Nie przestrasz się grajku – to diabelskie wesele, ale nic ci nie grozi, póki warunków umowy dotrzymasz!
- A jak mnie diabły do piekła porwą?
- A czy ty słyszałeś kiedykolwiek, by muzykanci do piekła szli…
- Ano co prawda, to prawda, nie w piekle muzykantów miejsce!
- Widzisz więc, że obawiać się nie musisz . Jak długo będziesz grał, włos ci z głowy nie spadnie. O świcie diabły znikną, a ty będziesz bogatym panem.
Zgodził się Iwo, ale zanim próg karczmy przekroczył o warunek umowy zapytał.
- Eee, co to za warunek… – machnął karczmarz dłonią. - … przez tę jedną noc nie wolno ci boskiego imienia wymienić…
Podrapał się Iwo po głowie, pomedytował i rękę karczmarzowi podał:
- Zgoda, przyjmuję warunek!
Obaj weszli do karczmy. Trębacz usiadł w kącie sali i trąbkę do ust podniósł. Goście weselni podnieśli się zza stołów i na głos trąbki do tańca ruszyli. Zawirowały taneczne pary , rozniosła się w dal skoczna muzyka. Zaciekawiony grajek przyglądał się gościom i dopiero teraz zauważył, że wszyscy są w czarnych strojach. Ze zrozumieniem pokiwał głową:
- No, jakże by inaczej mogło być odziane diabelskie nasienie… – pomyślał. -.. ale co mi tam, byleby przyrzeczone dukaty dali…
Szpetny pan młody i jędzowata panna młoda wywijali w tańcu i podskakiwali radośnie, goście głośno bili trębaczowi brawo. Noc zaczynała już rzednąć, zmęczony grajek coraz dłuższe czynił miedzy tańcami przerwy. W pewnym momencie zza stołu podniósł się pan młody i zwrócił się do gości:
- Świt zaraz nadejdzie, pora kończyć zabawę, a ty grajku weź czapkę i obejdź salę, od każdego dostaniesz zapłatę, bo solidnie na nią zasłużyłeś. Ale zanim od gości dostaniesz napiwek, idź do karczmarza – niech ci obiecany trzos dukatów przekaże.
Uradował się Iwo, do karczmarza podbiega. A karczmarz z uśmiechem mu trzos talarów podaje:
- Uczciwą pracą zarobiłeś… – powiada. – A teraz bierz czapkę i do gości po napiwki biegnij, tylko się spiesz, bo świt blisko!
Chwycił Iwo trzos chciwą dłonią, ciężar jego wymierzył i czapkę z głowy zerwał. Do gości podchodzi, a czarni ludzie do czapki mu wrzucają miedziaki i srebrne grosze, złote dukaty i pierścienie z rubinem. Dużo tego, a za każdym ruchem czarciej ręki więcej i więcej…
Już wszystkich gości grajek obszedł, czapka mu ciąży pod bogactw ciężarem. Ostatni mu został gość, co pod drzwiami siedział. Ten na wierzch pieniędzy złoty łańcuch dorzucił. Pokłonił się Iwo nisko i z karczmy wybiegł. Jeszcze raz do czapki zajrzał i oczom nie wierzył, że tak wielkie bogactwo za jedna noc grania otrzymał.
Obejrzał się za siebie i czarnym dobrodziejom podziękować zapragnął. W wielkie wdzięczności o przyrzeczeniu złożonym karczmarzowi zapomniał.
- Niech wam Pan Bóg za wielką hojności wynagrodzi!- zawołał z wielką radością. W tej samej chwili diabelskie dary w węgiel się zamieniły. Zdawało się trębaczowi, że słyszy gdzieś w oddali diabelskie chichotanie.