Legenda o dzwonie, co miał litościwe serce

  • Drukuj zawartość bieżącej strony
  • Zapisz tekst bieżącej strony do PDF
5 stycznia 2019

Kiedy dzwony rozkołyszą  się na kościelnej wieży, ich głos słychać w każdej chacie.  Zapraszają ludzi   do wspólnej modlitwy,  do wspólnej zabawy na weselach i chrzcinach, do wspólnego smutku po śmierci  bliskich.  Dzwony, tak jak ludzie mają serca.  Cieszą się, gdy młodej parze  na ślubnym kobiercu ksiądz związuje stułą ręce i płaczą, gdy odchodzi na zawsze dobry człowiek...

Kiedy dzwony rozkołyszą  się na kościelnej wieży, ich głos słychać w każdej chacie.  Zapraszają ludzi   do wspólnej modlitwy,  do wspólnej zabawy na weselach i chrzcinach, do wspólnego smutku po śmierci  bliskich.  Dzwony, tak jak ludzie mają serca.  Cieszą się, gdy młodej parze  na ślubnym kobiercu ksiądz związuje stułą ręce i płaczą, gdy odchodzi na zawsze dobry człowiek. Zawieszone wysoko nad ziemią widzą, co złego i dobrego dzieje się w całej okolicy . Patrzą na narodziny kolejnych pokoleń parafian i  ich przemijanie.  Są strażnikami czasu i miejsca. Ta historia wydarzyła się  bardzo dawno temu, gdy kościół w Kwakowie  był ewangelicki, a jego pastorem został młodziutki  Rudolf  Oskar Comnick. Młody pastor bardzo dbał o swój kościół i był wyjątkowo skrupulatny w wypełnianiu posług duszpasterskich. Lubił swoich parafian i zawsze wiedział, kto chory i do kościoła przyjść nie może, komu w zmartwieniu trzeba nieść pociechę, kogo upomnieć, a kogo pochwalić.  Grudzień Roku Pańskiego 1892 był  okropnie ciężki. Mrozy i śnieżyce nawiedzały Kwakowo tak często, jakby się  Panu  Bogu  zapasy zimna wyczerpać nie mogły. Pastor Rudolf nie lubił takiej pogody, bo wielu parafian w domach więziła i do kościoła na mszę dotrzeć nie mogli. Modlił się w skupieniu o to, by mróz zelżał i ludziom dał  wytchnienie. Wielkimi krokami zbliżały się  Święta Bożego Narodzenia, pierwsze jaki młody duchowny miał spędzić w Kwakowie. Cieszył się na te święta i pełen był niepokoju, bo śnieżyce ani myślały odejść ze wsi. Pastor rozmyślał o wielu sprawach. Także o największym z trzech kościelnych dzwonów, który wprawiał go w zadumę. Wydawało się Rudolfowi, że dzwon zna jego myśli i gdy zamierza pociągnąć za sznur, by wsi obwieścić  chrzciny nowego  członka parafii, dzwon uprzedza  jego rękę  i już dźwięczy , zanim się na dobre  rozkołysze. Gdy trzeba zadzwonić na mszę żałobną , olbrzym opiera się  i  przed rozkołysaniem broni. Takie myśli przychodziły pastorowi do głowy ,  i ani się obejrzał jak  zaczął do dzwonu gadać. Objaśniał, kto żenił się będzie, a kto za mszę w  niedzielnej  intencji zapłacił. Zajrzał nawet pastor  do księgi kościelnej, by  dzieje  swojego olbrzyma poznać. Kanciastymi literami, jego poprzednik sprzed prawie dwóch wieków ,  Christoph Brauer   napisał, że wielki dzwon kwakowskiego  kościoła  ważący  632 kg, został odlany w Gdańsku  w 1712 roku,  a na jego  powierzchni ludwisarz wyrył po wsze czasy inskrypcję:

Fudit me Benjamin Wittweck anno 1712.
BASIN FORMAT: GANTVS  AFFVNDITE  SACROS
Pectore iam loto sacras cantabimus odas funera plangemus; venia nunc ed est.
Jacob Caspar von  Wobeser, Jakob Eccard von Wobeser, Christoph Brauer – pastor, Erdmann v. Massow.

Ponad 180 lat  śpiewał dzwon  tak pięknie, jakby miliony skowronków  w jednej chwili  koncertować  zaczęły, albo jakby kryształy uderzając o sobie czystą melodię grały. Stawali ludzie zasłuchani w jego pieśń i posłusznie  ulegali  śpiewnemu nawoływaniu.

  Dumał o tym wszystkim pastor ,siedząc w ciepłej kuchni i czekając na  ustanie śnieżycy.

Wreszcie nadszedł dzień Wigilii. Przejęty i zdenerwowany pastor ,od rana sobie nie mógł znaleźć miejsca. O godzinie dziesiątej  pociągnął za sznury dzwonu, by  wiernych wezwać na  mszę. Ale jakież było jego zdziwienie, gdy wielki dzwon wydał chropawy głos, a później zaśpiewał z takim lamentem i żalem, aż wszyscy parafianie  bać się poczęli, że nieznane  nieszczęście ogłasza. Szarpał pastor Rudolf za sznur, a dzwon nieodmiennie lamentował i skrzeczał. Wreszcie zdenerwowany  pobiegł do kościoła, by się do mszy przygotować.  Niewielu  wystraszonych parafian pojawiło się w kościele. Zawieja śnieżna i  mróz, jakiego najstarszy mieszkańcy nie pamiętali, zatrzymał wszystkich, którzy poza wsią mieszkali. Skupili się w gromadkę przy ołtarzu i z niepokojem czekali, jakie nieszczęście im w  Wigilię pastor obwieści. A Rudolf  Comnick  nic o żadnym nieszczęściu nie wiedział, ale czuł, że dzwon nie kłamie i coś złego się parafii stało. O żadnej śmierci, czy  chorobie  nie słyszeli także nieliczni parafianie, którzy  stawili się w kościele. W markotnych  humorach rozeszli się do domów, czekając na głos dzwonu wzywającego wiernych na wieczorną mszę.  A kwakowski dzwon tak strasznie lamentował, że ludzie w oknach zaczęli wystawiać  święte obrazy, by zło niewiadome odgonić. Przerażony pastor zaczął wędrować od domu , do domu sprawdzając, co też takiego  mogło się przydarzyć, że dzwon tak fałszuje i  tonem płaczliwym dzwoni. Obszedł całą wieś i przyczyny nie znalazł.  Następnego dnia planował pójść do Kruszyny, a później do Lulemina i Lubunia. Markotny spać się położył, bo nie tak sobie pierwszą Wigilię w parafii wyobrażał. O północy zbudziło go dziwne światło. Podszedł zaintrygowany do okna i zobaczył, że  w kościele jest zupełnie jasno. Nagle otworzyły się kościelne wrota i do środka  weszła,  otulona w białe szaty kobieta, trzymającą w objęciach malutkie dziecko. Pastor patrzył jak szła w stronę ołtarza, nie dotykając ziemi. Przed ołtarzem klęknęła na kolana i trwała chwilę zatopiona w modlitwie. Wydawało się pastorowi, że słyszy

jej głos:

- Ratuj nasze dusze, Panie!

Kim jest ta kobieta i dlaczego w kościele jest tak jasno! – zawołał duchowny i  rzucił się ku drzwiom. Ale kiedy dotarł do kościelnych drzwi, okazały się one zamknięte, a dookoła była ciemna  pustka. Tylko  świszcząca śnieżyca  śpiewała swoją, złowrogą pieśń. Kobiety nigdzie nie było widać. Pastor modlił się do świtu, a kiedy  pierwsze promienie słońca przedarły się przez śnieżne chmury, ruszył  do kościoła. Pociągnął za sznur dzwonu, ale olbrzym  zachrypiał tylko i zamilkł.  Pozostałe dzwony   jakby mu się podporządkowały i  lękliwie zawołały, że pora  na świąteczną modlitwę. Rudolf  opisał parafianom kobietę w bieli, dla której drzwi kościoła się same otwarły. Był przekonany, że milczenie dzwonu ma  z tym wydarzeniem jakieś powiązanie. Jednak nikt takiej kobiety nie znał. Następnego dnia  śnieg przestał padać, a  wichura zelżała. Pastor chodził od domu do domu i szukał rozwiązania zagadki nieznanej  kobiety w bieli. Ale nikt  o niej nie słyszał. Późnym popołudniem ruszył  drogą w stronę rzeki. Na skraju lasu , tuż przy drodze ,  siedziała pod drzewem  skulona kobieta, zasłaniająca chustą  malutkie dziecko. Podbiegł do niej pastor, potrząsnął  za ramię, ale kobieta była zimna jak kamień. Dziecko także było zimne jak sopel lodu.

- Zamarzła biedna  na drodze w wigilijną noc- pomyślał oszołomiony pastor.…- nie dotarła do wsi , a dzwon o jej nieszczęściu wiedział… Zrozumiał nagle Rudolf, czemu  duch niewiasty z dzieckiem na ręku o ratowanie duszy w kościele prosił.

- Będę się o zbawienie waszych dusz modlił!- obiecał. Przybity  cudzym nieszczęściem wracał do Kwakowa, by  konia z wozem zamówić i  zamarzniętym godny pochówek sprawić.

 A  wielki  dzwon kościelny zamilkł na dobre. Wezwany z Berlina –Zehlendorfu ludwisarz Gustaw Collier stwierdził, że serce dzwonu pękło i  nie da się pęknięcia  naprawić. Mijały dni i miesiące . Popsuty dzwon ciągle przypominał mieszkańcom o tym, że nieszczęsna kobieta zmarła  niedaleko ich domostw, nie doczekawszy ratunku . Najbardziej głosu wielkiego dzwonu brakowało pastorowi.  Posmutniał mocno, przygarbił  się.

Pewnego dnia  do Kwakowa przyjechało trzech mężczyzn ze Słupska, którzy złożyli starszemu gminy  propozycję kupienia  popsutego dzwonu za bardzo intratną kwotę.  Po wielkiej naradzie, postanowiono  dzwon sprzedać.  Ośmiu ludzi  zdejmowało go z wieży i ładowało na wóz. Nieswojo było krakowianom, że ich  wiekowy przyjaciel  zostanie wywieziony, ale pocieszali się myślą, że  odleją za zdobyte pieniądze nowy dzwon do kościelnej wieży.  Konie ruszyły  sprzed kościoła dość szybko, ale im bardziej się oddalały  od centrum wsi, tym  wolniej jechał wóz ,a konie jakby się zapadały na utwardzonej drodze. Kupcy zażądali jeszcze dwójki koni, by wóz szybciej jechał.  Nie na wiele to się zdało, bowiem  wóz z dzwonem stawał się coraz cięższy, a kiedy do granicy wsi dojechał, konie stanęły dęba, bo nie mogły  ruszyć dalej. Dołożono jeszcze dwójkę koni, jednak wóz ani drgnął. Pastor Comnick  zwrócił kupującym pieniądze i powiedział:

- Miejsce dzwonu w Kwakowie, on nigdzie dalej nie pojedzie!

Dzwon został w Kwakowie. Rada kościelna zebrała pieniądze i postanowiła  jeszcze raz dzwon odlać, tak by pięknym dźwiękiem współbrzmiał z dwójką mniejszych dzwonów.  Podjął się tego zadania  ludwisarz Collier. 24 grudnia 1894   roku, po raz pierwszy parafianie  mieli usłyszeć dźwięk  odlanego przez niego 400 kilogramowego dzwonu.  Zawieszono go na wieży w Wigilię , a kiedy nastał ranek, pastor  Rudolf Comnick  pociągnął za sznur i popłynął czysty jak kryształ dźwięk, który unosił się nad domami  i słychać go było daleko, daleko… A na pamiątkę niezwykłych wydarzeń, na płaszczu spiżowego  dzwonu ,wyryto inskrypcję:

„ Czuwajcie, bo nie znacie dnia ani godziny, w której przyjdzie   Jezus Chrystus – Człowieczy Syn”.

 

Po dziś dzień  stuletni dzwon  kryształowym dźwiękiem  woła wiernych na mszę.

Towarzyszy im w radościach i smutkach, bo dzwony tak jak ludzie- mają serca!