Bociania sprawiedliwość

  • Drukuj zawartość bieżącej strony
  • Zapisz tekst bieżącej strony do PDF
5 stycznia 2019

Bociany zawsze cieszyły się wielkimi względami mieszkańców wsi. Z wielką tęsknotą wypatrywano wiosną ich przylotu, a kiedy usłyszano znajome klekotanie pewne było, że nadszedł  czas pożegnania zimowej gnuśności i trzeba   obudzić ze snu  odpoczywające  pola. Gospodynie z radością witały boćki   szukające  dla siebie miejsca na dachach domów...

Bociany zawsze cieszyły się wielkimi względami mieszkańców wsi. Z wielką tęsknotą wypatrywano wiosną ich przylotu, a kiedy usłyszano znajome klekotanie pewne było, że nadszedł  czas pożegnania zimowej gnuśności i trzeba   obudzić ze snu  odpoczywające  pola. Gospodynie z radością witały boćki   szukające  dla siebie miejsca na dachach domów.

- Patrzcie ludziska, boćki nam do chałupy szczęście niosą!  - powtarzano w każdym domu, gdzie  pierzaści goście zaczynali wić gniazdo. Nawet  najmłodsze dzieci wiedziały, że bociana nie wolno płoszyć , a za uderzenie kamieniem grozi kara wymierzona przez Matkę Naturę.  Bocian jest ptakiem nietykalnym na Pomorzu i tak jest od wieków!

Ale nie we wszystkich wsiach bociany budują gniazda. Wybierają tylko te miejscowości , gdzie  mieszkańcy są spokojni,  gdzie nie ma kłótni, a troskliwość  gospodarzy o domowe zwierzęta gwarantuje dostatnie życie bocianim rodzinom.  Zastanawiali się starzy ludzie, dlaczego wszystkie ptaki , żerujące przez całe lato na  łąkach pod Kobylnicą, stawiają się   jesienią  jeden obok drugiego- jak karne wojsko na rozkaz i czekają na  hasło do odlotu? Zastanawiali się nad tym sto lat temu i dwieście lat temu…I  do dziś tej tajemnicy  jeszcze zgłębić nie potrafią. A bociany niezmiennie  lecą  z pierwszym, jesiennym wichrem na umówione miejsce  pod Luleminem, gdzie przestrzeni nie zasłania ani jedno drzewo, ani jeden dom. Przylatują z klekotem i szumem wielkich skrzydeł. A kiedy dotkną  ziemi, pozdrawiają się pochyleniem głowy i  ukłonem  cienkich nóg.  Czekają  cierpliwie, aż pojawi się  bociani wódz i  ruchem dzioba da znak, że nadszedł czas przemiany. Co to za przemiana ? To jest właśnie wielka  tajemnica! Stare księgi , których  dotąd  nie zniszczył czas   przechowują skrzętnie sekret bocianiej przemiany.  Na niedostępnych, błotnistych brzegach Nilu, dokąd wódz prowadzi znad Bałtyku podniebną karawanę swoich pierzastych braci, dokonują się czary. Wszystkie bociany, którymi opiekowali się ludzie zamieniają się w ludzkie postacie. Czar trwa tak długo, jak  długo przebywają ptaki w ciepłym Egipcie! Ale czar sam nie mija.  Muszą  ptaki  w  czasie jego trwania wyrównać wszystkie  rachunki z człowiekiem – dobrego nagrodzić, złego -ukarać. Czasem w ludzkiej postaci spędzają wiele lat czekając na dzień rachunku.  A  kiedy  wreszcie wolno im wrócić do ptasiej postaci , czekają aż przyjdzie pora powrotu nad Bałtyk. O tym, jak potężna to jest siła egipskich czarów, przekonał się  pewien stary gospodarz, u którego pewnego roku wiosną, na dachu stodoły,  bociany zbudowały gniazdo. Gospodarz bardzo lubił swoich skrzydlatych gości. Gdy wracał  do domu z pola, zawsze je pozdrawiał ciepłym słowem. Przynosił czasem jakiś kąsek z obiadu, albo wystawiał miseczkę z mleczkiem, które dość szybko znikało. Nie wiedział jednak gospodarz, że klekocące boćki są  solą w oku gospodyni i  córki. Gdy gospodarza nie było w chałupie , robiły wszystko  by ptaki przegonić z gniazda. A to rzuciły w nie kamień, a to narobiły na podwórku hałasu, uderzając  drewniana łychą w garnek. Gospodyni ciągle pomstowała na  białe ptaki i wierciła dziurę w brzuchu mężowi:

- Wygoniłbyś te darmozjady!…Żadnego pożytku z tych ptaszysków nie ma… Hałasują od rana do nocy i kartofle świniakom wyżerają. A panoszą się na podwórku, jakby tu najważniejsze były! Przegoń te żarłoki!...

Ale gospodarz  uśmiechał się tylko dobrotliwie i  ani myślał usuwać z podwórka skrzydlatych  gości:

- Uspokój się żono!- mówił .- Bociany to dobre duchy naszego domu! Omija nas głód, bieda, nieszczęścia! Podziękuj Panu Bogu za to, że kazał  ptakom budować gniazdo w naszej zagrodzie.

Niezadowolona była z takiego obrotu sprawy gospodyni, zła  córka.  Odgrażały się bocianom, gdy tylko gospodarz  znikał za  bramą zagrody.

Pewnego dnia zdarzyło się nieszczęście. Młody bocian podczas nauki latania zahaczył skrzydłem o koronę uschniętego drzewa. Ze złamanym skrzydłem  jakoś wylądował na podwórku swoich gospodarzy. Żałośnie  piszczał i kręcił się w kółko. Zobaczyła go przez okno w kuchni gospodyni. Dała córce miotłę i powiedziała:

- Idź na podwórko i wygoń to skrzeczące ptaszysko!

Dziewczyna poszturchiwała miotłą  rannego ptaka i popychała go do bramy. Nagle w bramie pojawił się  stary gospodarz i stanął jak wryty:

- Czy ty ,dziewucho masz serce z kamienia, że  to niebożę przez los skrzywdzone kijem  szturchasz?! Toż grzech to wielki, chore zwierzę krzywdzić!

Zdenerwowany gospodarz chwycił ptaka pod pazuchę i wszedł z nim do kuchni.  Ani chciał słuchać wyjaśnień żony i  gderania córki . Troskliwie  obwiązał chore skrzydło i umieścił  biedaka w stajni.

- Niech mi tylko która tknie tego ptaka, to z domu wygonię!- zapowiedział  rozzłoszczony. I tak został bocian w zagrodzie. Gospodarz dbał o niego i  robił wszystko, by jesienią ptak  mógł stawić się na  lulemińskiej łące i z niej  odlecieć do Egiptu. Bocian  poruszał się coraz sprawniej, ale skrzydło  nie wróciło do dawnej siły, opadało ciężko podczas lotu i wznosiło się z trudem. Gospodarz postanowił przetrzymać ptaka jeszcze  przez zimę .

- Nabierze siły, wiosną będzie latał po naszych łąkach, a jesienią poleci do Egiptu – planował  masując chore skrzydło . Nie wiedział jednak gospodarz, że kiedy tylko opuszcza dom, żona i córka poszturchują kalekiego ptaka i nie szczędzą mu  przekleństw. W dni targowe, które gospodarz  spędzał na słupskim rynku, gospodyni nie dawała jeść bocianowi , mając nadzieję, że wreszcie  pozbędzie się pupilka męża. Poszturchiwany ptak im bardzie cierpiał  krzywdzony przez kobiety,  tym bardziej garnął się do gospodarza, szukając u niego pieszczot i dobrego słowa. Wreszcie  zaczął, jak cień ,chodzić krok w krok za gospodarzem i  pociesznym klekotaniem opowiadał mu o zdarzeniach z bocianiego świata.

Minęła zima. Wymizerowany bocian coraz częściej wyprawiał się na nadrzeczne łąki w poszukiwaniu jedzenia. Latał coraz dalej i coraz sprawniej, ale gospodarz z daleka odróżniał go , po  nierówno wznoszącym się i opadającym skrzydle. Gdy nadszedł pierwszy jesienny wicher bocian zniknął. Gospodarz obserwował odlatujący na południe  klucz  wielkich ptaków  i z nadzieją w głosie żegnał  swojego podopiecznego:

- Leć nieboraku, leć…Tam w ciepłym kraju jest twoje miejsce! Może jeszcze kiedyś do mnie wrócisz?!...

Kiedy wiosna zaczynała roztapiać lody i pierwsze pędy zazieleniły sad gospodarz zaczął wypatrywać przylotu ptaków. Serce mu załomotało, gdy nad lulemińskimi łąkami zawirował taniec  biało- czarnych skrzydeł. Ale bocian ze złamanym skrzydłem nie przyleciał. Ani tego roku, ani następnego… Zmarkotniał gospodarz. Ciągle myślał o biednym ptaku, ze złamanym

skrzydłem:

- Pewnie sobie nie poradził z lotem na południe i zginął gdzieś po drodze!

Minęła wiosna, lato.. Płynęły kolejne lata.

Gospodarz posmutniał. Coraz mniej  miał radości w domu. Uciekał w pole i na łąki przed  wiecznie niezadowoloną gospodynią i jędzowatą córką. Kiedy tylko przyczłapał do domu, spadał na niego grad gniewnych słów, a pociechy znikąd nie mógł się doczekać. Pewnego dnia gospodyni ucichła , jakaś boleść okrutna przykuła ją do łóżka . Gospodarz w duchu myślał, że to kara za złe słowa, ale nie odważył się tego głośno powiedzieć. A choroba rozpanoszyła się w izbie, gdzie leżała złożona niemocą niewiasta i chichotała piskliwie. Całą zimę chorowała swarliwa kobieta, ale nie dane jej było wyzdrowieć. W dzień świętej Agaty  zmarło się gospodyni. Stary gospodarz pochylił się ku ziemi i nie miał już siły orać  piaszczystej roli. Gospodarstwo zaczynało podupadać, bieda zajrzała na podwórze. Zniknął koń,  sprzedano krowę.  Życie starego robiło się coraz skromniejsze i skromniejsze…

 W kuchni rządziła  kłótliwa córka, która często żałowała ojcu  dobrego jedzenia.

- Staremu to i miska kartofli starczy!– burczała pod nosem do siebie. 

Gospodarz znosił cierpliwie upokorzenia, aż  pewnego dnia nie zdzierżył złośliwości. Wyjął ze skrzyni  starą  sakwę z pieniędzmi i  wyruszył  w podróż do Gdańska. Umyślił sobie podróż do miejsca, gdzie zimują bociany. Nie wiedział dlaczego akurat tam, ale jakaś przemożna siła kazała mu wsiąść na żaglowiec afrykańskich linii . Jednak opuszczony w złości dom dał początek  serii nieszczęść. Piękny żaglowiec  zbliżał się już ku holenderskim wybrzeżom, gdy potężna fala nagle rzuciła go na skały.  Morze zabrało wielu marynarzy i pasażerów. Statek tonął ciągnąc na dno  ludzi i towary.  Stary człowiek modlił się  żarliwie o  śmierć na lądzie. Żałował podjętej w chwili rozpaczy i złości decyzji o wielkiej podróży. Nagle   zawisła mu nad głową  wysoka fala i …stracił przytomność.  Ale nie było w planach Stwórcy świata zakończenie jego ziemskiej  wędrówki ! Stary człowiek przeżył katastrofę. A gdy otworzył oczy , zobaczył pochyloną nad  sobą  pokiereszowaną twarz  mężczyzny z jednym okiem.

- Czy jestem w piekle?- zapytał. Jednooki zaśmiał się pokazując  szczerbate zęby:

- Nie kochasiu, nie jesteś w piekle, ale na pirackim okręcie! Wyłowiliśmy cię razem z innymi nieborakami . Ale nie będziemy was trzymać zbyt długo, tylko zaraz po przybiciu do wybrzeży  Afryki sprzedamy was na targu niewolników!

Zapłakał chłopina, ale nic nie mógł na swoje nieszczęście poradzić. Po dwóch dniach podróży piraci  weszli do małego portu i zostawili wszystkich podróżnych na łasce  handlarza niewolników. Wychudzony  staruszek został sam, bo nikt takiej chudziny kupić nie chciał. Handlarz kazał iść mu precz, bo nie miał zamiaru go karmić. Ruszył chłop przed siebie  płacząc i modląc się na przemian. Kiedy zbrakło mu sił, usiadł pod  murem, który dawał niewielki cień . Zapadł w odrętwienie i byłby niechybnie zginął z głodu i gorąca, gdyby  nie pewien elegancki pan, który zabrał go do swojego domu.  Nakarmił i napoił biednego podróżnika. Zrobił mu posłanie w zacienionej komnacie a sam wyszedł z domu. Kiedy wrócił, chłop siedział na posłaniu i rozglądał się ciekawie:

- Dziękuję ci mój wybawco!- powiedział – Gdyby nie twoje miłosierdzie , niechybnie bym zginął!

Elegancki pan uśmiechnął się przyjaźnie:

- Ty też mnie kiedyś uratowałeś od śmierci i opiekowałeś się mną troskliwie. Winien ci jestem  wdzięczność. Powiedz mi proszę, czy żona i córka ciągle zatruwały ci życie? Od wielu lat czekam na dzień, w którym  będę mógł wystawić im rachunek za  moją krzywdę!

 Zdębiał  chłopina. Uważnie przyjrzał się swojemu dobroczyńcy. Elegancki pan miał na sobie białe ubranie  i czarną koszulę. Jedną rękę nosił na temblaku i był tak blady, jakby nigdy słońca nie widział. Chłop nie potrafił zrozumieć, o czym mówi  blady  pan. Widząc jego minę

dobroczyńca roześmiał się:

- Czyżbyś zapomniał o bocianie, którego uratowałeś wiele lat temu?

- Ty panie ,jesteś tym bocianem?... – chłop aż rozdziawił gębę  ze zdumienia .

Blady pan z ręką na temblaku pokiwał głową.

- Dopóki nie wyrównam rachunków z tobą i twoją rodziną , dopóty będę w ludzkiej postaci – odpowiedział. – A teraz powiedz mi, czy twoja żona i córka ciebie także krzywdziły?

Markotno się jakoś chłopu zrobiło, ale kłamać nie potrafił.

-Moja żona już nie żyje…- odpowiedział.-… a córka  dobrego słowa dla mnie nie miała. To przez jej złe słowa  wsiadłem na statek do Afryki, by znaleźć się tam, gdzie odleciał mój jedyny przyjaciel –bocian…

- Widać Pan Bóg chciał, byś mnie odnalazł… – powiedział człowiek-bocian. – Nie wrócisz ode mnie z pustymi rękami. Twoje stare lata powinny być spokojne i dostatnie, bo zasłużyłeś na nie dobrym sercem. Zabierz ze sobą ten mały mieszek. Znajdziesz w nim zawsze, kiedy będziesz w potrzebie, jeden srebrny pieniądz. Kiedy wrócisz do domu, pierwszy pieniądz z mieszka daj najbiedniejszemu człowiekowi , jakiego spotkasz przed kobylnickim kościołem, a później żyj spokojnie, aż  przyjdzie na ciebie pora pożegnania  doczesnego świata. A tu masz czerwoną  wstążkę. Zawiąż ją na maszcie statku, którym wracać będziesz na Pomorze! Nic ci się złego podczas tej podróży stać nie może, bo chronić cię będzie siła egipskiego czaru! A kiedy przekroczysz próg domu, daj wstążkę córce!

Tak się stało, jak przewidział bociani dobroczyńca chłopa. Podróż do ojczyzny minęła bez  przeszkód. Wiele czasu musiało jednak minąć, by dotarł z Gdańska do Kobylnicy.  Usiadł przed kościołem i czekał  na bicie dzwonów wzywających wiernych na mszę. Ludzie schodzili się wolno, przyglądając się  człowiekowi, który jakoś im był znajomy, a jednak poznać go nie mogli. A on  nic nie mówił, siedział bez ruchu i czekał. W zanadrzu miał przygotowany pierwszy srebrny pieniądz z  bocianiego mieszka. Przechodzili  obok niego ludzie biedni i bogaci. Wreszcie minęło go bose i obdarte dziecko. Starzec zerwał się na nogi, podbiegł do dzieciaka , wcisnął mu w rękę  pieniądz i powiedział:

- Już nigdy nie będziesz głodny i bosy, taka jest wola boża!

W tym samym momencie nad kościołem, nie wiadomo skąd,  pojawiły się bociany i głośnym klekotem potwierdziły prawdziwość  wypowiedzianych słów. Chłop wolno ruszył w drogę do domu. Ledwo przestąpił próg, gdy usłyszał jazgoczący głos córki. Umilkła dopiero wtedy, gdy  podał jej zaczarowaną, czerwoną wstążkę. Zakręciła się na pięcie i pobiegła  do komnaty z lustrem. Długo przymierzała dziwną wstążkę, aż  wreszcie zawiązała ją szyi. Kiedy tylko zadzierzgnęła węzeł , zamieniła się w kamień. Po dziś podobne do kształtu kobiety kamienie przypominają ludziom, że  bocianów krzywdzić nie wolno , bo te piękne ptaki  sam Stwórca świata ma pod specjalną opieką.