Czarcia zapłata

  • Drukuj zawartość bieżącej strony
  • Zapisz tekst bieżącej strony do PDF
5 stycznia 2019

Czary, podziemne fluidy, a może wiatry , które tu od wieków  miały tutaj  swoją tajemną  przystań  powodowały, że w Sycewicach co roku  rodziły się dzieci z niezwykłą do muzyki smykałką.  Umiały wiatrom zabrać przynoszone przez nie ze świata pieśni, umiały podsłuchać ptaki  koncertujące na łąkach. Tak działo się przez wieki, zanim  telefonia komórkowa, fale magnetyczne i inne nowoczesne siły, nie zakłóciły muzycznych czarów i nie odebrały  wiatrom ich  śpiewów...

Czary, podziemne fluidy, a może wiatry , które tu od wieków  miały tutaj  swoją tajemną  przystań  powodowały, że w Sycewicach co roku  rodziły się dzieci z niezwykłą do muzyki smykałką.  Umiały wiatrom zabrać przynoszone przez nie ze świata pieśni, umiały podsłuchać ptaki  koncertujące na łąkach. Tak działo się przez wieki, zanim  telefonia komórkowa, fale magnetyczne i inne nowoczesne siły, nie zakłóciły muzycznych czarów i nie odebrały  wiatrom ich  śpiewów. Odłóż zatem , czytelniku komórkowy telefon, włącz wyobraźnię i   stań na tej, sycewickiej drodze, gdzie wiatry   się spotykają.  Tą samą drogą pięć, a może i sześć wieków temu  wyruszał każdego roku, zaraz po żniwach  Iwo Grot. Gdzie szedł ? Jak wszyscy słynni, sycewiccy grajkowie wyruszał w świat, by po skończonych żniwach przygrywać ludziom na weselach , zrękowinach, albo  sobotnich spotkaniach przy kuflu piwa, w przydrożnej karczmie.  Wielu było w Sycewicach grajków, każdy z nich potrafiłby i na królewskim dworze, ku uciesze słuchaczy, zagrać. Ale nikt we wsi nie potrafił, tak jak Iwo, zagrać na trąbce. W jego grze był  szum wody ,  świst wiatru, śmiech dziecka, płacz  deszczu. Kiedy grał -  ludzie zamierali  w zasłuchaniu, a gdy kończył – ocierali łzy.  Był Iwo mistrzem nad mistrzami! Nic więc dziwnego, że gdy żniwa miały się ku końcowi, zjeżdżali do Sycewic  karczmarze z wielu miast, drużbowie z wielu  wsi. Kłaniali się w pas słynnemu trębaczowi i prosili o to, by dla ich  gości zagrać raczył.  Iwo szykował się  do długiej drogi  przed siebie, by  grać ludziom na starej , wysłużonej trąbce.  

Szedł z miasta do miasta, wyczekiwany przez  nowożeńców,  poklepywany przyjaźnie po plecach przez karczmarzy. Przygrywał ludziom skocznie- do tańca i spokojnie-do rozmów przy kuflu. Mijał tydzień za tygodniem, a on grał. Myliły mu się twarze i miejsca, bo spamiętać weselników i słuchaczy  nie był w stanie. Za pazuchą starannie ukrywał wypełniony monetami trzos.  Lubił czasem schodzić z  wytyczonej drogi.  Wchodził  wtedy do wsi, stawał  pod oknem  karczmy i przyglądał się ludziom. Kiedy widział w nich chęć do tańca i śpiewu  otwierał drzwi , wyciągał z zanadrza trąbkę i grał. A gdy po drodze wsi nie było grał wiatrom, ptakom, drzewom , słońcu i księżycowi.

Lato dopalało się  zwolna, coraz dłuższe cienie kładły  przydrożne drzewa. Iwo coraz częściej myślał o powrocie do domu, tęsknił do gospodarskich zajęć i  rodziny.

- Czy krowa się na dniach cielić będzie? - myślał zafrasowany – Czy koń umęczony ciężkimi żniwami już doszedł do siebie? Czy  syn najstarszy sieczkarnię naprawił, a najmłodszy czy się do gry na skrzypcach przykłada? …  Szedł zatopiony w swoich  domowych zmartwieniach

 i ani zauważył, że przed nosem, nie wiedzieć kiedy, wyrosła mu wysoka   i  piękna karczma.

Czerwona cegła na niej, jak  wypolerowana, drzwi rzeźbione , jak  nie przymierzając, w  siedzibie biskupiej, schody marmurowe tak błyszczące , jakby ich setki butów nie  wydeptały.

Zagapił się w rzeźbione drzwi Iwo, podziwiając kunsztowną robotę. Wolnym krokiem  pod okno podreptał. Przez wielkie szyby zobaczył weselnych gości, którzy się w rytm tańca poruszali, ale grajka nigdzie dojrzeć nie mógł. Nastawił ucha, jednak muzyki nie słyszał. Już miał się ku drzwiom karczmy kierować, gdy one same się otwarły, a u szczytu schodów stanął karczmarz  w wielkim, białym fartuchu przepasanym na brzuchu.

- Czemu  pod oknem stoisz?- zapytał. – Wejdź do środka! Widzę, że masz trąbkę pod pachą, a weselnym gościom bardzo brakuje muzyki.

- A ile za weselne granie mi karczmarzu zapłacisz?

Zaśmiał się karczmarz  chrypliwie, po brzuchu poklepał i mówi:

- Moi goście zapłacą ci tyle, ile jeszcze nigdy w życiu na oczy nie widziałeś! Jednak musisz wiedzieć, że niezwyczajne to wesele  i goście niezwyczajni. Jeżeli  do świtu grać będziesz pięknie, dostaniesz  trzos pełen dukatów!

Zadziwił się Iwo, że za kilka godzin grania ma dostać tyle pieniędzy, ile cała wieś kosztuje.

- Jakże to karczmarzu, tyle dukatów to i książę nie płaci muzykantom!

- Mówiłem ci grajku, że niezwyczajni to goście i niezwyczajne wesele… Jeżeli grania się podejmiesz trzos z dukatami jest twój!

Tysiące myśli trębaczowi przez głowę przeleciało, ale pieniądze wydawały się tak blisko rąk, że  koniecznie chciał ich sięgnąć.

- Kim są ci goście, co bez muzyki na sali tańczą?

- Nie przestrasz się grajku – to diabelskie wesele, ale nic ci nie grozi, póki warunków umowy dotrzymasz!

- A jak mnie diabły do piekła porwą?

- A czy ty słyszałeś kiedykolwiek, by muzykanci do piekła szli…

- Ano co prawda, to prawda, nie w piekle muzykantów miejsce!

- Widzisz więc, że obawiać się nie musisz . Jak długo będziesz grał, włos ci z głowy nie spadnie. O świcie diabły znikną, a ty będziesz bogatym panem.

Zgodził się Iwo, ale zanim próg karczmy przekroczył o warunek umowy zapytał.

- Eee, co to za warunek… – machnął karczmarz dłonią. - … przez tę jedną noc nie wolno ci boskiego imienia wymienić…

Podrapał się Iwo po głowie, pomedytował i rękę karczmarzowi podał:

- Zgoda, przyjmuję warunek!

 Obaj weszli do karczmy. Trębacz usiadł w kącie  sali i trąbkę do ust podniósł. Goście weselni podnieśli się zza stołów i  na głos trąbki do tańca ruszyli. Zawirowały taneczne pary , rozniosła się w dal  skoczna muzyka. Zaciekawiony grajek przyglądał się gościom  i dopiero teraz zauważył, że wszyscy są w czarnych strojach. Ze zrozumieniem pokiwał głową:

- No, jakże by inaczej mogło być odziane diabelskie nasienie… – pomyślał. -.. ale co mi tam,  byleby przyrzeczone dukaty  dali…

 Szpetny pan młody i jędzowata panna młoda wywijali w tańcu  i podskakiwali radośnie, goście głośno bili trębaczowi brawo. Noc zaczynała  już rzednąć, zmęczony grajek  coraz dłuższe czynił miedzy tańcami przerwy. W pewnym momencie zza stołu podniósł się pan młody  i zwrócił się do gości:

- Świt zaraz nadejdzie, pora  kończyć zabawę, a ty grajku weź czapkę i obejdź salę, od każdego dostaniesz zapłatę, bo solidnie na nią zasłużyłeś.  Ale zanim od gości dostaniesz  napiwek, idź do karczmarza – niech ci obiecany trzos dukatów przekaże.

 Uradował się Iwo, do karczmarza  podbiega. A karczmarz z uśmiechem mu trzos talarów podaje:

- Uczciwą pracą zarobiłeś… – powiada. – A teraz bierz czapkę i do gości po napiwki  biegnij, tylko się spiesz, bo  świt blisko!

Chwycił Iwo trzos chciwą dłonią,  ciężar jego wymierzył  i  czapkę z głowy zerwał. Do gości podchodzi, a  czarni ludzie  do czapki mu wrzucają miedziaki i   srebrne grosze, złote dukaty i pierścienie z rubinem. Dużo tego, a za każdym ruchem  czarciej ręki więcej i więcej…

Już wszystkich gości grajek obszedł, czapka mu ciąży pod  bogactw ciężarem. Ostatni mu został gość, co pod drzwiami siedział. Ten na wierzch  pieniędzy  złoty łańcuch dorzucił. Pokłonił się  Iwo nisko i z karczmy wybiegł. Jeszcze raz do czapki zajrzał i oczom nie wierzył, że tak wielkie bogactwo  za jedna noc grania otrzymał.

Obejrzał się za  siebie i czarnym dobrodziejom podziękować zapragnął. W wielkie wdzięczności o przyrzeczeniu złożonym karczmarzowi zapomniał.

- Niech wam Pan Bóg za wielką hojności wynagrodzi!-  zawołał z wielką radością. W tej samej chwili diabelskie dary w węgiel się zamieniły. Zdawało się trębaczowi, że  słyszy gdzieś w oddali  diabelskie chichotanie.