Chłopskie szczęście

  • Drukuj zawartość bieżącej strony
  • Zapisz tekst bieżącej strony do PDF
5 stycznia 2019

Działo się to  dawno temu, tak dawno, że nawet najstarsze babcie w Kobylnicy  wydarzeń  nie pamiętają.  Inaczej wtedy wyglądała Kobylnica, inaczej biegły drogi, w inną szachownicę poukładane były pola. Najbogatszy gospodarz miał wtedy pola po obu stronach rzeki Słupi...

Działo się to  dawno temu, tak dawno, że nawet najstarsze babcie w Kobylnicy  wydarzeń  nie pamiętają.  Inaczej wtedy wyglądała Kobylnica, inaczej biegły drogi, w inną szachownicę poukładane były pola. Najbogatszy gospodarz miał wtedy pola po obu stronach rzeki Słupi. Sporo  tego majątku było, więc rodzina żyła spokojnie, głodu nie cierpiąc. Jedno  zmartwienie trapiło jednak gospodynię i gospodarza – brak następcy. Los tak zdarzył, że pod dachem  zasobnego chłopskiego domu nie słychać było chłopięcego śmiechu, tylko dziewczyńskie chichoty.  Co niedzielę modlili się oboje , by dobry Pan Bóg obdarzył ich synem. Ale czy to niedokładnie pacierze odmawiali, czy Pan Bóg jakoś nie dosłyszał, dość  że  na świecie już były trzy córki, a  upragnionego syna  nie było widać. Mijał rok za rokiem, dziewczynki  dorastały, piękniały jak dorodne lilie, jednak następca  na świat się nie spieszył.

Wreszcie pewnego lata  zastukała do drzwi  gospodarzy stara kobieta, znużona wędrówką. Poprosiła o schronienie  na noc i  kubek mleka.  Cały wieczór spędziła z gospodynią w kuchni, wypytując o  codzienne kłopoty. A kiedy pora było już udać się na spoczynek

staruszka powiedziała:

- Dobra z ciebie gospodyni, ludziom życzliwa i o córki należycie dbająca… Mam w zanadrzu zioła w Ziemi Świętej rosnące, przez zakonników zbierane, przez pielgrzymów przywiezione. Niezwyczajne to zioła, lecz  takie, co największe duszy bolączki uzdrawiają.  Zaparz teraz kubek tych ziół i wypij je, zanim spać się położysz! Kiedy się słońce na niebie dziewięć razy odmieni i dziewięć razy księżyc odmieni, twoja boleść największa   usunięta zostanie. A teraz gotuj wodę,  a ja idę do stodoły  się przespać, bo rano długa droga mnie czeka.

Zakrzątnęła się gospodyni w kuchni, zioła zaparzyła , córki do łóżek zagoniła i sama  pod pierzyną się wyciągnęła. Niezwyczajna to była noc, bo gwiazdy na niebie się zapalały i gasły, księżyc mrugał do gospodarzy przez okno,  a drzewa szumiały łagodnie.  Przytulili się gospodarze do siebie i o bożym świecie zapomnieli. Kiedy kogut rano zapiał, zerwała się gospodyni z łóżka i do kuchni pobiegła, śniadanie rodzinie szykować. Córkom poleciła, by staruszkę, śpiącą w stodole, na śniadanie zaprosiły. Ale staruszki  nie było, ani w stodole, ani na  podwórku, ani na drodze do Słupska wiodącej. Żaden ślad na jej obecność nie wskazywał.

Nie zdziwiła się gospodyni, bo wędrowcy swoje mają tajemnice i plany, o których opowiadać nikomu nie muszą.  Ale  podarowane przez  starą kobietę zioła  rzeczywiście miały czarodziejską moc. Na wiosnę gospodyni urodziła bliźnięta- dwóch chłopaczków. 

Synkowie podobni do siebie byli jak krople wody. Szeroko rozdziawiali gębusie, gdy matka  karmić ich przychodziła. Nic więc dziwnego, że rośli jak na drożdżach, rozpieszczani przez dużo starsze siostry. Na chrzcie dano im  imiona Paweł i Piotr, bo takie tradycja wiejska  bliźniakom przypisała.

Słupia toczyła swoje wody ku morzu, pola zieleniły się i bielały, jesień przeganiała lato,  a wiosna zimę.  Córki gospodarzy kolejno wychodziły za mąż, wywożąc w wianie matczyne poduchy i pierzyny. Z małych bliźniaków wyrośli  silni, weseli chłopcy. Pomagali ojcu w polu,  karmili i czesali konie, wozili jajka na targ do słupska. Miał z nich ojciec pociechę, dumna z syneczków była matka. Oboje rodzice  postarzeli się już mocno i coraz częściej  na chłopców spadały gospodarskie zajęcia. Pewnego jesiennego dnia, matka zasnęła cichutko na zawsze. Ojciec nie potrafił po śmierci żony sobie znaleźć miejsca i   pośpieszył jej śladem. Przed śmiercią polecił synom, by się szanowali, pomagali sobie wzajemnie

 i  sprawiedliwie ziemię podzielili . Przez pierwsze lata Piotr i Paweł wspólnie gospodarzyli, uprawiali ziemię, sprzedawali  plony.  Bogate gospodarstwo stało się jeszcze bogatsze. 

Wreszcie nadszedł czas, że obaj młodzieńcy zaczęli myśleć o ożenku. Nie mieli problemu z podziałem ojcowskiego majątku, bowiem  po obu brzegach Słupi  mieli tyle samo ziemi.  Wspólnie zbudowali   drugi dom i  zaczęli  przyglądać się  wiejskim dziewczynom, szukając żon. Minął jeszcze jeden rok. Kiedy zbliżały się święta Bożego Narodzenia  ksiądz ogłosił w kościele zaręczyny Pawła z biedną, ale gospodarną Jadwigą oraz Piotra z bogatą wdową po kowalu. Weseliska były huczne, cała wieś  bawiła się przez trzy dni.  A kiedy zabawa dobiegła końca, bracie podzielili  wszystko, co w domu rodziców było i zamieszkali  w oddzielnych domach. Ich równy  aż do tego dnia los, nagle się rozdwoił i odmienił.

 Paweł, choć miał taką samą jak Piotr ziemię , jakoś w pojedynkę nie mógł sobie poradzić.

Choć od świtu do zmroku  ciężko z żoną pracowali, ledwo wiązali koniec z końcem. Ram im susza zboże wypaliła, innym razem grad  plony powalił. Mizerniała ojcowska ziemia, mizerniały dochody  Pawła. Coraz częściej przychodził do brata po pomoc, pożyczkę czy wsparcie. Piotr niczego mu nie odmawiał, tylko śmiał się, że kiepski z brata gospodarz.

- Popatrz na mnie, choć tyle samo ziemi dostałem, u mnie wszystko  dobrze rośnie, bydło w  oborze dorodne, konie piękne… -  przechwalał się z dumą.  – Jakoś bracie szczęścia nie masz do gospodarki!... Jak  nie będziesz się starał, to  w końcu wyrobnikiem zostaniesz!

Gorzkie to były słowa, ale prawdziwości trudno im było odmówić. Jeszcze więcej się starał  Paweł i jego pracowita żona, jednak to staranie na ich bogactwo się nijak  nie przekładało. Żyli biednie i każdym  latem coraz biedniej. Wreszcie przyszedł taki dzień, że Pawłowi padł  jedyny koń, a na łące   było siano, które jak najprędzej trzeba było zwieźć do stodoły, bo  deszczowe chmury zbierały się już  na niebie. Pobiegł Paweł do brata i poprosił:

_ Poratuj mnie Piotrze, bo zdechł mi koń, a na łące siano stoi….

- Oj ty, nieudaczniku – zaśmiał się Piotr. – Bierz konia i zabieraj siano, bo znowu  cię bieda dotknie!

Wszedł Paweł do stajni i widzi, że konia  czyści jakiś obcy parobek.  Wysoki, mocny mężczyzna  w  ładnym ubraniu. Poklepywał konia i  głaskał go po grzywie. Stanął  Paweł zdziwiony, bo nigdy   takiego parobka u brata nie widział.  Z zakłopotaniem  przestępował z nogi na nogę, aż wreszcie odezwał się do nieznajomego:

- Przyszedłem po konia...

- Wiem – odezwał się parobek. - … ale ja ci konia nie dam!

- Jak to nie dasz? Przecież Gospodarz mi go kazał wziąć?

-Gospodarz ci kazał wziąć, ale ja ci nie dam!- z uporem powtórzył parobek.

- Jakże to tak… Kim ty jesteś, że woli gospodarza nie słuchasz?

- Jestem jego Szczęściem. Stoję na straży jego pomyślności, więc nie dam  ci konia, bo to mój ulubiony koń. Jak go zabierzesz,  zrobisz bratu krzywdę…

- Ojej, nie chcę krzywdzić Piotra! Powiedz mi, czy każdy człowiek ma  Szczęście do ciebie podobne?

- Nie! Każdy  ma własne szczęście, ale musi je sam znaleźć!

- A czy ja mam własne Szczęście?

- Oczywiście, że masz! Ale go nigdy nie szukałeś ,więc  łobuzuje w lesie i nic nie robi…

- A czy ty wiesz, gdzie mam szukać własnego Szczęścia?

- No pewnie! Najpierw zadaj sobie pytanie, co byś chciał robić, by  być szczęśliwym!

- Nooooo, nie wiem… Nigdy się nad tym nie zastanawiałem…

- Dlatego ci się nie wiedzie,  że nie potrafisz nazwać swojego Szczęścia i nie masz odwagi marzyć. No, więc zajrzyj w głąb swojej duszy i powiedz  czy lubisz uprawiać ziemię?

- Muszę ją uprawiać, bo to ojcowska ziemia…

- Muszę, muszę…- zezłościło się Piotrowe Szczęście. – Musisz, nie musisz… Lubisz orać siać, zbierać… No, ruszże głową chłopie i powiedz o czym marzysz?

- … czasem śni mi się po nocach mały sklepik, gdzie stoję za ladą  i sprzedaję ludziom różne towary…- cichutko wyjąkał Paweł i  zarumienił się po czubki włosów.

- Widzisz, gamoniu  jaka jest prawda! Kiepski z ciebie rolnik, bo do roli nie masz serca. Idź teraz do lasu. Tam pod dębem rośnie wielki muchomor – to jest twoje Szczęście, zatrute niewiarą. Weź solidnego kija i uderz tego muchomora po nodze, wyskoczy z niego twoje Szczęście i powie ci, co masz dalej robić. Idź zatem i pamiętaj, tylko człowiek , który nie boi się realizować własnych marzeń  znajduje  Szczęście! A o koniu Piotra zapomnij, bo go nie dam!

 Z wielką nadzieją  ruszył Paweł do lasu. Rzeczywiście, było tak, jak usłyszał.

Wielki muchomor panoszył  się pod drzewem, wabiąc muchy i bąki.  Ułamał  Paweł solidną gałąź  i uderzył muchomora po  olbrzymiej nodze.  Wielki krzyk rozszedł się po lesie:

- Czemu mnie bijesz, przecież jestem twoim Szczęściem!

-Jakże cię nie bić, skoro mi nie pomagasz, tylko na moją zgubę  działasz swoim lenistwem?

- To twoja wina, bo nigdy mnie nie szukałeś, a ja z nudów ganiałem muchy. Zresztą po co, ci miałem pomagać, skoro ty  tyrałeś jak osioł, nie zadając sobie pytania, po co to robisz….  Szczęście znajdują tylko ci, co cel we własnym życiu widzą .

- Wiem, wiem… Powiedz zatem, co mam teraz zrobić, by być  szczęśliwym?

- Najpierw wygonimy  twoje Nieszczęście.  Ja  je wygonię, a ty zakopiesz  głęboko w ziemi, by już nigdy ci biedy nie przyniosło!

 Muchomor zaczął rosnąc i rosnąć, a kiedy był wielkości człowieka, zamienił się w ludzką postać. Przed Pawłem stał wysoki, chudy jegomość z orlim nosem, w wielkim kapeluszu. To było Pawła Szczęście. Chudzielec podszedł do swojego właściciela i mocno nim potrząsnął. Spod kapoty  Pawła wypadło coś podobnego do wielkiego szczura. Szczęście chwyciło go   mocną, kościstą dłonią  i trzymało w żelaznym uchwycie.

- Co to jest?- zapytał   wystraszony poszturchiwaniem Paweł.

- To właśnie  twoje Nieszczęście.  Kop  dziurę i  je w ziemi na zawsze zasyp, by już  ci nie mogło zaszkodzić!

O nic więcej Paweł nie pytał, tylko rzucił się na kolana i ziemię zaczął drzeć rękami.  A kiedy dół był dostatecznie głęboki ,  ogromny szczur został w nim pogrzebany. Paweł wracał do domu zadowolony, zerkając czy jego chude Szczęście podąża za nim.  A chudzielec sunął  za swoim panem, głośno  snując plany na przyszłość. Zanim doszli do chałupy , już było postanowione, że trzeba sprzedać pola i dom w Kobylnicy , a za uzyskane pieniądze otworzyć mały sklepik, przy którym będzie niewielkie mieszkanie. Kiedy  obaj weszli na podwórze,  wielki był tam  harmider.  Zjechali do Pawła sąsiedzi, by  pomóc mu  w zbieraniu siana. Uwinęli się szybko z robotą,   a gdy  czarne chmury przyniosły deszcz   siano już  było złożone w stodole. Następnego dnia z rana  do zagrody  przyjechała furmanka, wysiadła z niej gosposia  proboszcza  , która przywiozła w koszyku małe kurczaczki.

- Podrosną, to będziecie mieli swoje stadko!- powiedziała i  nie słuchając podziękowań  ku furmance podeszła.

Los się  do Pawła uśmiechnął. Każdego dnia, jego Szczęście  przynosiło mu jakieś miłe zdarzenia .  A to sąsiedzi poprosili, by sprzedał na targu ich  plony,  a kiedy wrócił z wielkim zarobkiem, zapłacili  mu więcej pieniędzy, nić wcześniej ustalono. A to  krowa się ocieliła, zaś piękny , mały byczek został bardzo drogo sprzedany. A to  po wełnę owiec zgłosił się kupiec aż z Łodzi, który pilnie potrzebował dobrego surowca  i wcale się  z  mieszkańcami Kobylnicy nie targował, tylko płacił, ile  chcieli. Każdy dzień był teraz dla Pawła  dniem pomyślności.

 Wiosną  pojawił się dobry kupiec, który  majątek Pawła kupił. Na jesieni Paweł już stał za ladą niewielkiego sklepiku w centrum wsi. Wiodło mu się wspaniale, bo wszyscy przychodzili do niego, zamiast jeździć do Słupska. Po trzech latach Paweł musiał powiększyć sklep i przyjąć jeszcze jednego sprzedawcę. Coraz częściej odwiedzał go brat – bliźniak, który nie mógł zrozumieć  zmiany , jaka zaszła w życiu Pawła. Póki Paweł  był biedny i nie radził sobie z gospodarowaniem, Piotr  mu pomagał, ale szydził z  jego niezaradności. Powodzenie Pawła  zasiało w  myślach Piotra ziarno zazdrości.  Za każdą wizytą wypytywał Pawła, czemu zawdzięcza losu odmianę. Paweł uśmiechał się tylko i niezmiennie odpowiadał:

- Zadałem sobie pytanie, co dałoby mi szczęście, a odpowiedź znalazłem we własnych marzeniach! Kiepski ze mnie był rolnik, ale jak widzisz , kupiec ze mnie dobry.

Nie zadowalała ta odpowiedź Piotra. Tak długo  zamęczał brata pytaniami, aż pewnego dnia Paweł  opowiedział mu o Nieszczęściu zakopanym w leśnej dziurze i o odnalezionym  chudzielcu -  jego własnym Szczęściu, którego wcześniej nie znał. Zazdrośnik uprzejmie wysłuchał wynurzeń brata, a w myślach kiełkował mu podstępny plan. Wrócił do domu, chwycił łopatę i pognał do lasu. Bez trudu znalazł wielki dąb, pod którym Paweł zakopał Nieszczęście.  Ze złośliwym uśmiechem zaczął kopać ziemię, by  uwięzionego demona uwolnić i znowu go do brata przykleić. Jakoż i odkopał Nieszczęście. Wielki szczur przeciągnął się i natychmiast przywarł do piersi Piotra:

- O  mój wybawco!- zawołało Nieszczęście. - … już cię do końca życia nie opuszczę!

I tak się stało. Gdy Piotr wracał do domu, przywitała  go łuna pożaru, który strawiła cały jego dobytek. Potem mróz zniszczył mu sad, woda zatopiła pole nad rzeką. Ze zgryzoty rozchorował się i umarł. Paweł otoczył  rodzinę brata opieką i w każdą niedzielę modlił się o spokój jego duszy.  Nigdy nie dowiedział się o niecnym postępku brata, który do dziś pojawia się we snach wszystkim zazdrośnikom,  przestrzegając ich przed podszeptami  złego ducha.